Miłość w czasach technologii

telefon z sercem na ekranie

To nie będzie tekst tylko o Tinderze i innych aplikacjach randkowych. Będzie też o komunikacji,  robotach oraz wirtualnych chłopakach i dziewczynach.

Zaczniemy jednak klasycznie, od aplikacji takich jak Tinder. A z kronikarskiej przyzwoitości – od ich poprzedników, czyli portali randkowych.

Jeszcze 20 lat temu szukanie partnera lub partnerki na portalu randkowym wielu osobom wydawało się dziwne. Pojawiało się wiele głosów, że ludzie tam oszukują i zamiast przystojniaka czy ślicznotki ze zdjęcia na randce pojawi się ktoś zdecydowanie mniej atrakcyjny.

Dziś nadal jesteśmy narażeni na oszustwa, i to większe niż randkowe rozczarowanie. A dla wielu sieć stała się jedynym miejscem poszukiwania partnera lub partnerki.

It’s a match!

W 2002 roku w Polsce zaczęła działać Sympatia.pl, pierwszy serwis randkowy. W kolejnych latach pojawiały się następne, czasem sprofilowane (np. Przeznaczeni.pl, reklamujący się na początku jako serwis dla katolików), czasem starające się ułatwić wybór za pomocą testów osobowości (np. Edarling.pl).

Przełom przyszedł w 2012 wraz z pojawieniem się Tindera. To aplikacja ułatwiająca dobieranie się w pary: pojawiające się profile  można przesunąć w lewo (odpada) lub prawo (lubimy) i jeśli druga osoba też nas polubi, Tinder ogłasza „It’s a match”. Od tej pory sparowane osoby mogą do siebie pisać.

To najpopularniejsza na świecie aplikacja randkowa, z której korzysta 75 mln osób na całym świecie. Mechanizm działania przejęły od niej też inne serwisy – np. Badoo, Bumble (zwane feministycznym Tinderem, ponieważ to kobieta musi napisać pierwsza) czy Grindr (dla osób LGBT+).

Z badania „Jak kochają Polacy”, zrealizowanego dla serwisu Sympatia.pl, wynika, że 50 proc. singli, którzy są otwarci na nowy związek, szuka miłości w internecie. Czy ją znajduje? Niemal 20 proc. związków miało swój początek w sieci, wynika również z tego badania.

Tyle że aplikacje okazały się dla ich użytkowników zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Błogosławieństwem, bo okazuje się, że można kogoś poznać, nie wychodząc z domu i to niemal bez wysiłku. Dają wrażenie, że wybór jest ogromny, a więc szansa na miłość – niemała. Nieśmiałym pozwalają poczuć się pewniej. Ograniczają ryzyko związane z tym, że nie wiemy, czy osoba, która nam wpadła w oko, jest z kimś związana (teoretycznie jeśli pojawia się w aplikacji randkowej, to kogoś szuka, w praktyce sporo jej użytkowników jest w związkach i nie wszyscy się do tego przyznają) lub ma odpowiadającą nam orientację psychoseksualną.

A przekleństwo? Nagle mamy do wyboru nie kilka-kilkanaście, a setki-tysiące osób, więc siłą rzeczy o naszej decyzji (w prawo czy lewo) decydują bardzo powierzchowne kryteria, najczęściej wygląd (bo mało kto czyta wszystkie opisy), a samą decyzję podejmujemy w ułamku sekundy. My nie dajemy szansy innym na przedstawienie się, a inni – nam, w końcu nasz profil też szybko przewija się na ekranach użytkowników. W dodatku o kolejności wyświetlania profili kandydatek lub kandydatów decyduje algorytm. ELO score Tindera na przykład bierze pod uwagę, jakie typy osób już wcześniej polubiliśmy, kogo lubią użytkownicy podobni do nas, czy w końcu – jaki typ osób najczęściej przesuwa w prawo nasz profil. Algorytm ma ułatwić dobieranie się w pary, ale z drugiej strony nie daje równych szans wszystkim uczestnikom.

Złudzenie nieograniczonego wyboru sprawia też, że ludzie nie dają szansy. Coś się nie podoba w drugiej osobie? Coś powiedziała, zrobiła nie tak? Zrywam znajomość i szukam dalej, łudząc się, że w końcu trafię na ideał. Porzucenie rozpoczętej znajomości wydaje się mniejszym kosztem niż poznawanie drugiego człowieka.

Tyle że koszty są innego rodzaju. To aplikacje randkowe spopularyzowały słowo „ghosting”, czyli nagłe zniknięcie (niczym duch), zerwanie kontaktu bez wyjaśnienia czy usunięcie pary (gdy wiadomości były wysyłane tylko za pośrednictwem apki, usunięcie pary skutkuje tym, że już nie można napisać do tej osoby, usuwana jest też wspólna konwersacja). Zghostowana osoba często pozostaje z gorzkim pytaniem: dlaczego? Co źle zrobiłam? Co nie tak powiedziałem? Towarzyszą temu uczucie krzywdy, winy, obniżone poczucie własnej wartości.

A jak jest z tym oszukiwaniem? Zdjęcie z czasów, gdy wyglądało się lepiej, zaniżanie wieku czy podkoloryzowanie opisu to jedna strona medalu. Druga to oszuści, którzy tworzą fałszywe konta, by wyciągnąć od zakochanych użytkowniczek i użytkowników pieniądze. „Romance scam” potrafi trwać miesiącami i w niejednym przypadku zakończyć się utratą pieniędzy. Schemat bywa prosty: oszust jest uroczy, ale przebywa daleko (np. jest żołnierzem na misji), stara się jednak, buduje relację, szepcze miłe słowa, obiecuje spotkanie za jakiś czas, wyznaje miłość. A potem przydarza mu się nieszczęście (np. zachoruje dziecko, bank zablokuje kartę) i prosi o pieniądze. Naiwne? Scamerzy stosują wiele socjotechnik, które mają zmanipulować ofiarę i zbudować swoją wiarygodność. W 2023 roku w Stanach Zjednoczonych wyłudzili w ten sposób 1,14 mld dolarów,podaje Federalna Komisja Handlu.

Szacuje się, że 15-20 proc. profili w aplikacjach randkowych jest fałszywych. To albo oszuści, albo boty – darmowym serwisom zależy, by ich użytkownicy spędzali w nich jak najwięcej czasu i ich nie opuszczali. Już nie chodzi tylko o reklamy – bardziej o nasze dane i możliwość analizowania zachowań.

„Sami twórcy Tindera przyznali, że jest on oparty na zmiennym rozkładzie wzmocnień, czyli mówiąc w dużym skrócie, nie ma w jego działaniu żadnej logiki. Są za to wyrzuty dopaminy, a ludzki mózg to kocha. Już samo przesuwanie po ekranie je wywołuje, dlatego tak trudno się od tego oderwać” – mówiła psycholożka Barbara Strójwąs w wywiadzie dla Wysokich Obcasów.

No właśnie, wyrzut dopaminy. Coś, co znamy z mechanizmu działania innych mediów społecznościowych (pisaliśmy o tym tutaj). Nowy match jest jak like, przeglądanie profili równie (a może bardziej) ekscytujące jak przewijanie postów na Facebooku. W korzystaniu z aplikacji randkowych mniej chodzi o miłość, bardziej o rozrywkę i poprawę samooceny – takie wnioski płyną z międzynarodowego badania przeprowadzonego na 1400 użytkownikach Tindera i innych apek. Połowa ankietowanych przyznała, że nie szuka w nich partnera.

Opublikowany w listopadzie 2024 roku w Wielkiej Brytanii raport „Online Nation” pokazuje, że aplikacje randkowe tracą na atrakcyjności. Co prawda wciąż korzysta z nich co 10. dorosły Brytyjczyk, ale liczba użytkowników rok ro roku spadła. Największe spadki odnotowano w pokoleniu Z (osób urodzonych po 1995 roku), dla których Tinder staje się synonimem obciachu.

Gdy bot mówi: dobranoc

Skoro nie Tinder czy Bumble, to może… bot? Szukanie, randkowanie, bycie ghostowanym na dłuższą metę męczy. Ile razy można wystawiać się na tym wirtualnym rynku, przewijać profile, zagadywać albo czekać na kontakt, skoro chłopaka lub dziewczynę można sobie stworzyć samemu?

Zwłaszcza gdy z pomocą przychodzi sztuczna inteligencja.

Na rynku jest już wiele aplikacji z wirtualnymi partnerami. Można ich sobie stworzyć samemu – określa się swoje preferencje i dostaje zgodny z nimi typ – albo wybrać z bazy. Postać ma imię i nazwisko, znamy jej zawód, wiek, zainteresowania. Sama zaczyna rozmowę. Jest miła, wyrozumiała, romantyczna. Rano życzy miłego dnia, wieczorem mówi dobranoc.

Idealny chłopak lub dziewczyna? Lekarstwo na samotność? Twórcy tych aplikacji tłumaczą, że dzięki nim ludzie mogą ćwiczyć umiejętność bycia w związku z drugim człowiekiem: komunikację, empatię, budowanie relacji. Tylko czy jakakolwiek relacja ze stworzonym pod nasze potrzeby i uczącym się nas botem czegoś nas uczy? I jak realny człowiek ma konkurować z wirtualnym ideałem?

Kochając robota

Nieprawdziwy chłopak czy dziewczyna nie musi być tylko wirtualny. Może być robotem. Takim, który wygląda i zachowuje się jak człowiek. Ma silikonową skórę, włosy, rusza się, mówi.

Na przykład Harmony. Pierwszy robot erotyczny wyposażony w sztuczną inteligencję, zaprezentowany w 2017 roku. Ma szczupłą sylwetkę i duży biust. Może mieć dowolny kolor włosów, oczu, skóry. Uśmiecha się, trzepocze rzęsami, odgarnia włosy. Można z nią rozmawiać – opowiada dowcipy i cytuje Szekspira. Pamięta, czego dotyczyły wcześniejsze rozmowy. Czasem jest nieśmiała, czasem zazdrosna.

Firma Realbotix, która wyprodukowała Harmony, zaprezentowała niedawno Arię, kolejną humanoidalną robotkę. Wygląda bardzo realistycznie, choć widać, że to robot – zwłaszcza gdy się rusza. Z Arią można porozmawiać, potrafi ona śledzić wzrok rozmówcy czy odpowiadać na jego emocje. Przy okazji firma zmienia narrację: Aria to już nie robot erotyczny, a towarzyszka dla ludzi w czasach epidemii samotności. I na dowód tego nie wyposażyła jej w genitalia.

Realbotix mówi o „relationship-based AI”, tworząc roboty dostosowane do potrzeb użytkowników, zintegrowane z AI i wyglądające jak ludzie. Matt Mcmullen, założyciel i COO firmy, tłumaczył w jednym z wywiadów: „Pomyślałem, by połączyć sztuczną inteligencję z robotami i stworzyć urządzenia, które nie jest zaprogramowane w określonym celu, do wykonywania pewnych czynności, ale by stworzyć przyjaciela i związek z technologią w sposób, w jaki nikt wcześniej o nim nie myślał”.

Tyle że kosztująca 175 tys. dolarów Aria jest partnerką raczej dla nielicznych.

Czy w przyszłości humanoidalne roboty staną się codziennością osób zmęczonych szukaniem, randkowaniem, niepowodzeniami? Agata Stusińska w książce „Deus sex machina” opisuję historię Krzysztofa, mieszkańca podwarszawskiej wsi, który dzieli życie z robotyczną partnerką Agatą. Nie kryje się z tym, wychodzi z Agatą na spacery, dba o nią.

– Wydaje mi się, że firmy technologiczne próbują nam powiedzieć, że poza nieszczęśliwym związkiem a samotnością istnieje trzecia droga i jest nią związek z ucieleśnioną sztuczną inteligencją. Dokonuje się duża zmiana kulturowa związana z nowymi technologiami. Wcześniej pełniły funkcję pośrednika miłości, teraz mogą stać się celem samym w sobie. Twórcom technologii zależy, byśmy z nich korzystali, a niekoniecznie znajdowali szczęście w życiu realnym – mówiła w wywiadzie dla Wysokich Obcasów.

Czy robot zastąpi drugiego człowieka? Może i porozmawia, przytuli, pocieszy, ale czy odwzajemni miłość?

Na te pytania odpowiada Magdalena Morze, ekspertka w dziedzinie human-robot interaction (HRI) w Łukasiewicz – PIT:

„Myślę, że odpowiedź na powyższe pytania musi brzmieć: nie, robot nigdy nie powinien zastąpić nam relacji z drugim człowiekiem. Taka odpowiedź wydaje się być najbardziej bezpieczna dla losów ludzi na ziemi. Tyle, że im szybciej rozwija się technologia i przyrastają możliwości robotów czy sztucznej inteligencji, tym bardziej palące wydają się być problemy związane nie tyle z możliwości technologicznymi, co z odbiorem tych możliwości przez ludzi.

Badania wskazują, że stajemy się coraz bardziej przyzwyczajeni do technologii. Jednocześnie nadal zbyt mało wiadomo na temat społecznych procesów poznawczych, które wprowadzamy podczas interakcji z maszynami, a konkretnie np. z robotami humanoidalnymi. Udowodniono, że roboty humanoidalne (człekopodobne) wywołują u ludzi silne tendencje do antropomorfizowania: nadawanie cech ludzkich i motywów postępowania ludzkiego. Dodatkowo, ludzie mają naturalną tendencję do antropomorfizacji tego, czego do końca nie rozumieją. Wskazano w badaniach, że prawdopodobieństwo spontanicznego przypisania cech antropomorficznych zależy od trzech głównych warunków: po pierwsze, dostępność u robota cech, które aktywują istniejącą wiedza, jaką mamy na temat ludzi, po drugie, istotna jest potrzeba połączenia społecznego i wydajnej interakcji w środowisku i wreszcie o poziomie w jaki antropomorfizujemy decydują nasze indywidualne cechy (takie jak potrzeba kontroli) lub okoliczności (np. samotność, brak więzi z innymi ludźmi).

Obecność robotów w naszych miejscach pracy, sklepach, na lotniskach, w szpitalach, a zapewne w całkiem niedalekiej przyszłości także w domach, jest już rzeczywistością. Wciąż za mało wiemy i moim zdaniem poświęcamy za mało uwagi kwestii ludzkiego odbioru tych technologicznych możliwości. Już 14 lat temu Sherry Turkle  w swojej książęce „Alone Together: Why We Expect More from Technology and Less from Each Other” wskazywała, że ludzie coraz częściej zwracają się ku technologii zamiast innym ludziom, ponieważ jest ona bardziej „przewidywalna” i mniej wymagająca emocjonalnie. Wolimy komunikować się za pomocą wiadomości tekstowych niż prowadzić rozmowy twarzą w twarz, bo daje nam to większą kontrolę nad interakcją. Według Turkle, technologia pozwala unikać trudnych rozmów i emocjonalnych wyzwań i zamiast ułatwiać relacje, prowadzi do większej samotności.

Mimo powyższych wniosków sprzed ponad dekady, jako ludzkość brniemy w implementację robotów w coraz to nowe obszary, jak np. opieka nad osobami starszymi. Racjonalizując ten fakt trendem związanym ze starzejącym się społeczeństwem i trudnościami w zapewnieniu opieki na rosną liczbą osób starszych. By wiedzieć, czy to właściwa droga, konieczna jest realizacja badań i refleksja nad ich wynikami. Tylko pochylając się nad interakcją człowiek-robot, z perspektywy ludzkich emocji, będziemy w stanie odpowiedzieć na postawione na początku pytanie (Czy robot zastąpi drugiego człowieka? Może i porozmawia, przytuli, pocieszy, ale czy odwzajemni miłość?) Realizowany w Ł-PIT projekt badawczy: „Zaufanie technologiczne w interakcji i kolaboracji człowieka z robotem w środowisku domów opieki społecznej w Polsce” przybliży nas do rozumienia, jak zaufanie jak istotny czynnik w interakcji człowiek-robot determinuje możliwość wykorzystania robotów społecznych w opiece nad osobami starszymi.

Na koniec warto zwrócić uwagę na kwestię predyspozycji indywidualnych, osobowościowych rzutujących na kontakty i relacje z robotami.  Pod przewodnictwem profesora z Uniwersytetu w Michigan Lionela P. Robert Jr. przygotowany został przegląd prac naukowych dotyczących osobowości  w interakcjach ludzi i robotów. Analiza dotyczyła 84 wyników badań opisanych w artykułach naukowych. Pomiary osobowości stosowały cechy osobowości Wielkiej Piątki (neurotyczność, otwartość na doświadczenia, ugodowość, ekstrawersja, sumienność). Podstawowy wniosek autorów analizy głosi: ekstrawersja/introwersja była najczęściej badaną cechą ludzkiej osobowości, wpływająca na interakcję z maszynami. Ludzie, którzy są ekstrawertyczni mają tendencję do bycia bardziej społecznymi i skłonnymi do interakcji z robotami. Wykazują także wyższy poziom zaufania wobec robotów. Osoby ekstrawertyczne częściej rozmawiały z robotami, miały także większe tendencje do antropomorfizowania maszyn. Stwierdzono, że osobiste doświadczenie z robotem zmniejszało przestrzeń osobistą jednostek wokół robota. Wraz ze wzrostem otwartości jednostek, malały oceny ugodowości i ekstrawersji w stosunku do robota. Natomiast osoby o wysokiej sumienności wykonywały zadania lepiej, gdy o zadaniu przypomniał im robot. Osoby o niskiej sumienności, były bardziej skłonne pozwolić robotowi podejść bliżej niż ich koledzy o wysokiej sumienności. Wysoka ugodowość ludzi miała pozytywny wpływ na interakcję z maszynami. Stwierdzono, że osoby o wysokim poziomie ugodowości były bardziej ufne. Zatem nie należy zapominać o fakcie, że stosunek ludzi do robotów jest także kwestią mocno indywidualną. Dla jednych osobisty robot, w roli partnera jest sytuacją do wyobrażanie, dla innych zaś, absolutnie nie do zaakceptowania.”

 

Tutaj posłuchasz podcastu „O technologii na głos” pt. „Między nami, ludźmi i robotami” z udziałem Magdaleny Morze.